Kaprawo nam idzie na boiskach. Mamy jednego piłkarza światowej klasy, kilku niezłych, którzy jednak rozbłyskują i gasną szybko, oraz tłum piłkarskiego pospolitego ruszenia. Polskie kluby nie istnieją w międzynarodowych rozgrywkach. Reprezentacja plącze się na chwiejnych nogach i gra w stylu budzącym protest estetyczny. Naprawdę dziwne. Przecież my tak uwielbiamy kopać. Nie tylko zresztą piłkę. Chyba każdy w życiu kogoś kopnął, kopie lub ma zamiar to uczynić. Gdyby powołać największe talenty do reprezentacji, Niemcy, Włosi a nawet Brazylijczycy z wrzaskiem uciekaliby przed nią do szatni.
Potrafimy dokopać wszystkim. Im ktoś większy, ważniejszy, piękniejszy, im wspanialsze odnosi sukcesy, tym przyjemniej jest go dokumentnie sflekować i znieważyć. Jakież to słodkie doznanie. Czujemy się dobrze, uważamy za lepszy sort, mamy się za patriotów. A kiedy ktoś z zagranicy pochwali naszą odwagę, pękamy z dumy.
Ten przeklęty kompleks niższości niszczy nas brutalnie i skutecznie. Zamienia ludzi w kanalie, szczuje na siebie przyjaciół, rujnuje kapitał społeczny. Cwaniacy wykrzykujący inwektywy stają się autorytetami. Głupiejemy, niewiele wiedząc i jeszcze mniej rozumiejąc.
Kilka programów telewizyjnych dotyczących pedofilii wśród księży i chronienia winnych przez biskupów wywołało falę krytyki Kościoła. Całkowicie uzasadnioną, bo rzeczywiście wymyślono coś w rodzaju immunitetu księży deprawujących młode dziewczęta i chłopców. Było to zjawisko światowe, które ostatnio eksplodowało z wielkimi konsekwencjami wizerunkowymi i finansowymi. Tam, gdzie katolików jest większość, jak w Polsce, usiłowano je najpierw ignorować, potem ukrywać, a jeszcze później łagodzić problem. Są to obrzydliwe sprawy, szczególnie bolesne w odniesieniu do instytucji, której sensem istnienia jest prawda, czystość intencji działań oraz opieka nad słabszymi. A któż bardziej potrzebuje opieki, jak nie dzieci traktujące każde słowo czy gest księdza za święte?
Jestem zwolennikiem twardego wyjścia Kościoła z tego hańbiącego okresu. Muszą być karani sprawcy i ci, którzy ich chronili. Odszkodowania nie pokryją cierpień krzywdzonych, ale muszą zaboleć krzywdzących. To jest jedyna droga do potępienia winnych i przeproszenia poszkodowanych.
Przeraża mnie natomiast skwapliwość, z jaką w Polsce rzuciliśmy się na naszego papieża. Charakterystyczny jest cytat z komentarza opiniotwórczej gazety, podpisanego przez dziennikarza, o którym nie słyszałem i pewno wielki rozgłos mu nie grozi. Tekst brzmi następująco: „Jesienią 1992 roku papież Jan Paweł II jest nie tylko głową kościoła katolickiego. W Polsce uchodzi za człowieka, który niemal samodzielnie obalił ZSRR – no może z niewielką pomocą przyjaciół: Lecha Wałęsy i Ronalda Reagana”. Dzielny redaktor z wyniosłą ironią traktuje człowieka, którego zasługi docenili wszyscy. Uznał, że Jan Paweł II był winny tym wszystkim ekscesom pedofilów w kościelnych szatach i nic w tej sprawie nie robił.
Chciałbym kolegę po piórze zachęcić, żeby w wolnej chwili spróbował poczytać jakąś książkę o czasach i sposobach obalania komunizmu. Na przykład – „Zwycięstwo”. Mógłby się dowiedzieć, jakim przywódcą wolnego świata był Jan Paweł II w tym procesie. To do niego pielgrzymowali amerykańscy oficjele, z Reaganem na czele. Czuwał nad gigantyczną siecią ludzi dobrej woli pomagających „Solidarności”. Miał więcej niż wiele dywizji. Kochał go cały świat.
Czy wiedział o zasięgu pedofilii? Tego nikt nie wie. Czy robił za mało? Teraz wydaje się, że tak. Nie wystarczy jednak kilka pokrętnych wypowiedzi ludzi, którzy przy tej okazji chcą zrobić karierę, żeby zmienić ocenę tego giganta. Musimy patrzeć szerzej.
Kardynał Karol Wojtyła został wybrany w wieku 58 lat na najmłodszego papieża od 1846 roku. Był pierwszym od 455 lat biskupem Rzymu niepochodzącym z Włoch. Przybył z głębokiej prowincji, z kraju rządzonego przez komunistów prześladujących Kościół i wiarę. Do Watykanu zabrał zaufanego ks. Dziwisza i kilka sióstr zakonnych, które gotowały mu krupnik. Być może byłoby lepiej, gdyby zamiast Dziwisza pojechał ks.Tischner, ale nikt tego już nie rozsądzi.
Z taką „dywizją” polski kardynał wyruszył na podbój Rzymu. Wrogiego mu miejsca, gdzie Kuria rządziła od wieków i nie miała najmniejszych zamiarów dzielić się władzą z egzotycznym przybyszem.
A przybysz ten stanął na czele gigantycznej organizacji liczącej 1 mld 300 mln katolików. Zarządzanej przez 400 tysięcy księży i zakonników, ponad 5600 biskupów i przeszło 200 kardynałów. W kategoriach korporacyjnych są to liczby niewyobrażalne. Określenie „zarządzanie” dotyczy nie tylko dogmatów wiary, ale też troskę o 100 mln prześladowanych chrześcijan, z których co roku ginie ponad 170 tysięcy. Papież musiał być przywódcą religijnym, wytrawnym politykiem, zręcznym dyplomatą. Jan Paweł II wszystkie te funkcje wypełniał wspaniale.
Zasiadał na Tronie Piotrowym 27 lat. W tym czasie odbył 104 podróże, odwiedził raz lub wielokrotnie 132 kraje, wygłosił 2400 przemówień. W podróży był łącznie 586 dni i nawet ciężkie rany w zamachu nie spowolniły jego tempa. Przewodził duchowo walce świata z komunizmem, która zakończyła się wspaniałym zwycięstwem. Apelował o przestrzeganie praw człowieka, o szacunek dla pracy, o miłość bliźniego i zwalczanie niesprawiedliwości. Był wielkim, momentami wręcz gigantycznym przywódcą świata.
Mógł, dźwigając te ciężary, przeoczyć niegodziwości niektórych kardynałów, biskupów i księży. Mógł też nie znaleźć czasu, żeby się nimi zająć. Zajmował się wspaniale Kościołem, światem, losem człowieka. Był z pewnością największym Polakiem w naszej historii i takim powinien na zawsze pozostać.
Tadeusz Jacewicz