Książek o sposobie przebrnięcia przez życie z narastającym sukcesem jest mnóstwo, ciągle ich przybywa. Autorami są autorytety naukowe i biznesowe, które przekazują ku pożytkowi ogólnemu swoje doświadczenia. Są też ci, którzy po prostu lubią pisać na dowolny temat, są i cwaniacy, którzy zarabiają na doradzaniu czytelnikom, jak zarabiać. Ta trzecia grupa jest bardzo liczna i na ogół nieźle sytuowana. Ludzie chętnie kupują książki o tajemnicach dochodzenia do sukcesu, a po przeczytaniu reklamacje nie są przyjmowane.
Jednym z uznanych autorów takich podręczników jest Timothy R. Clark. Amerykanin z gruntownym wykształceniem, m.in. zrobił doktorat na Oxfordzie, założył i szefuje firmie doradczo-szkoleniowej LeaderFactor. Dobrze mu idzie, bo potrafi interesująco i przystępnie mówić o skomplikowanych sprawach, co lubią odbiorcy. Chcieliby odnieść sukces, ale nieprzesadnie przy tym intelektualnie się natrudzić.
Firma Clarka zajmuje się rozwojem umiejętności przywódczych, zarządzaniem zmianami i zwinnością strategiczną. Zafascynował mnie ten termin, w Polsce w ogóle niespotykany. Zwinność strategiczna jest czymś, o czym marzę. W skali państwa, całej gospodarki, działaniu firm i zachowaniu ludzi.
Muszę chyba napisać do dr. Clarka i przekazać mu anegdotę z PRL. Doskonale ilustruje sytuację, występującą teraz u nas powszechnie, nie tylko braku zwinności strategicznej, ale i sensu. Na wielką budowę przyjeżdża ważny człowiek z rządu. Z zadowoleniem stwierdza, że praca wre, robotnicy biegają pchając przed sobą taczki, ale puste. Pyta więc dyrektora dlaczego, a ten na to: oni mają tyle pracy, że brak im czasu, żeby taczki załadować.
W naszym życiu publicznym trwa nieustanny bieg z pustymi taczkami. Wszyscy ważni ludzie są przeciążeni pracą. Gdyby głównym przywódcom przyznawali punkty za przebyte odległości, jak to jest w liniach lotniczych, mogliby podróżować wszędzie pierwszą klasą. Tyle tych premiowych mil by nazbierali. Ruchliwość, nieustanna zmiana miejsca, w którym kamery telewizyjne odnotowują obecność VIP-ów, ma świadczyć o ich ogromnym zaangażowaniu w sprawy kraju, trosce o jego obywateli i ogólnej pracowitości. Inaczej mówiąc, ta ruchliwość potwierdza, że są to właściwi ludzie na właściwych miejscach. Trzeba ich więc nieustannie popierać, w każdych wyborach na nich głosować, żeby mogli jak najdłużej dobrze służyć ojczyźnie.
W kategoriach osobistych oni wykazują wielką zwinność strategiczną. Oczywiście taki tryb życia jest dosyć męczący, ale przecież nie podróżują spóźniającymi się pociągami, tylko jeżdżą klimatyzowanymi limuzynami. Latają helikopterami i samolotami. Niekiedy podczas podróży lądowych kolumna walnie kogoś po drodze i potem trzeba się trochę tłumaczyć. Nie ma jednak życia zupełnie bez problemów. Inne natomiast kłopoty nie występują. Nasi politycy prowadzą życie wygodne i dostatnie, niezbyt wyczerpujące intelektualnie. Płace są godziwe, regularnie rosną, na różnych wydatkach można sporo oszczędzić. Rodzina też jest zadowolona, bo znajduje pracę, zanim zacznie jej szukać.
Logiczny wniosek wyciągnął z tego stanu rzeczy leciwy, ale jurny poseł, o podwójnym nazwisku, który lubi zaskakiwać nietypową logiką argumentacji. Poszedł po rozum do głowy i z ramienia niszowej partii, teraz nieoczekiwanie okrzepłej, będzie kandydować czworo członków jego rodziny. Nestor, jego żona, syn oraz zięć. Jak dobrze pójdzie, założy rodzinne koło sejmowe, do którego utworzenia potrzeba trzech posłów.
Gdybyśmy jednak zastosowali wobec polityków zasadę płacę i wymagam oraz zażądali konkretnej pracy, a nie pętania się po kraju i po świecie za nasze pieniądze w celu przedłużenia własnej kariery, wówczas zalecam zaproszenie z kilkoma odczytami doktora Timothy R. Clarka. Weźmie 1 proc. tego, co kosztowały nigdy nieprzeprowadzone wybory korespondencyjne, za które nikt nie odpowiada. Nasi wielcy dowiedzieliby się od Clarka, jak być przywódcą i jak można wyrosnąć na lidera. On bez wyczucia twierdzi, że przywódcy-liderzy muszą odznaczać się charakterem koniecznym dla pozytywnego oddziaływania na innych oraz kompetencjami, aby wpływ przez nich wywoływany był skuteczny.
Pytanie tylko, czy na spotkaniu z nim ktoś z naszych tuzów politycznych by się pojawił? Podpowiem metodę zapewnienia frekwencji. Trzeba wybrać atrakcyjną lokalizację i sprowadzić gwiazdy disco polo. Wówczas wszyscy przyjadą lub przylecą i będą zachwyceni. Lubią wspólnie tańczyć.
Tadeusz Jacewicz