Powrót nadziei

POWRÓT NADZIEI

Trwało to wiele miesięcy, a jeśli liczyć czas gehenny Tomasza Komendy w więzieniu – wiele lat. Wróciła jednak nadzieja. Został nie tylko uniewinniony od popełnienia zbrodni gwałtu i morderstwa. Otrzymał dużą finansową rekompensatę i potężne odszkodowanie. Człowiek, który spędził 18 lat w zakratowanym piekle, odzyskał dobre imię i możliwość zbudowania nowego życia.

My wszyscy zyskaliśmy nadzieję i poczuliśmy satysfakcję. Nasze państwo, coraz marniejsze ostatnio, na kilka chwil odzyskało honor, klasę, wielkoduszność. Zaprezentowało instynkt odrzucenia zła i wybierania dobra. Dawno nie byłem tak z Polski dumny, jak po przeczytaniu paska u dołu ekranu telewizora z wyrokiem sądu w Opolu. Państwo, w którym policja szturcha staruszkę i łamie rękę demonstrującej pokojowo dziewczynie, Sejm jest miejscem jasełek, dyplomacja nie istnieje, a rządzącym nic nie grozi, cokolwiek zrobią, przeprosiło swojego obywatela. Nie próbowało uników, nie mataczyło, nie grało na czas. Zachowało się wspaniale!

Gwiazdą tego optymistycznego show był znany adwokat i dotychczas nieznany sędzia. Gdyby przyznawano prawne Oscary, figurkę za rolę pierwszoplanową otrzymałby prof. Zbigniew Ćwiąkalski, świetny adwokat z Krakowa, a za rolę wspierającą Dariusz Kita, sędzia Sądu Okręgowego w Opolu. W USA byłby pewnym kandydatem do Sądu Najwyższego. Zdecydował o wypłacie wielkiego odszkodowania. Mówił o tym spokojnie, ale z potężnym ładunkiem pozytywnych emocji. Mową ciała sygnalizował pełne przekonanie i prawdę o tym, co zrobił. Każdy system sądowniczy mógłby być z niego dumny.

Szczególnie jednak podziw i wdzięczność winniśmy mecenasowi Ćwiąkalskiemu. Prawie dwa lata pracował nad uniewinnieniem Tomasza Komendy. Pamiętamy tę wstrząsającą scenę rozdzierającego szlochu niesłusznie skazanego młodego mężczyzny, kiedy Sąd Najwyższy uwolnił go od zbrodni, której nie popełnił. Później były miesiące walki o pieniądze. Długi show prof. Zbigniewa Ćwiąkalskiego. Cały czas obecny w mediach, przez moment nie grał gwiazdy. Był nie tylko adwokatem, który mozolnie popychał sprawę naprzód, ale nauczycielem zawiłych meandrów prawa. Prowadził nas przez nie, tłumaczył szczegóły i niuanse. Stał się przyjaznym przewodnikiem po obszarze, przez wielu uważanym za zdradliwe bagno.

Wybrał świetną strategię publicznej prezentacji tego, co robił. Nienachalnie, systematycznie powtarzał, że pracuje pro bono, czyli bez honorarium. Jestem pewien, że tę decyzję podjął świadomie, bo poszkodowany nie miał pieniędzy na adwokackiego aplikanta, nie mówiąc o słynnym mecenasie. Okazała się jednak świetną polityką marketingową. Gdyby było inaczej, ludzie szybko zapomnieliby, ile dobra uczynił i jadowicie liczyliby pieniądze. W takich sprawach zwyczajowo adwokat bierze do 25 proc. tego, co wywalczył. Ludzie by mu tego nie wybaczyli. Całe lata byłby tym, który wprawdzie wygrał głośną sprawę, ale ho, ho, jak się przy tym obłowił.

Jest na szczęście inaczej. Same zalety wynikają z sytuacji, która powstała. Jej korzyści dla niewinnie skazanego są oczywiste, ale jeszcze ważniejsze są szersze aspekty, systemowe. Sprawa Komendy rozbudziła nasze apetyty. Nic już nie będzie takie samo. Zobaczyliśmy obraz innego państwa, poczuliśmy smak sprawiedliwości. Poznaliśmy ludzi, którzy o nią walczyli – i wygrali. Wróciła nadzieja. Upewniliśmy się, że może być inaczej. Chcemy, żeby tak było. I to nam trudno będzie odebrać.

Po prostu nie wypada, żeby państwo polskie było tak marne jak dzisiaj. Tyle lat walczyliśmy o wolność, mała grupa nieudolnych polityków nasze zwycięstwo psuje i zakłóca. Dziwię się, że nikt z nich nie wpadł na pomysł, żeby pójść inną drogą. Musimy zacząć mówić o honorze, o sprawiedliwości, o tym, co jest dobre, a co złe. Nie z punktu widzenia drobnych interesików partyjnych, tylko jak o zasadach godnego życia uczciwego człowieka. Państwo powinno je wspierać, bo leży to także w interesie rządzących. Ugniatanie systemu prawa dla zaspokojenia chwilowych potrzeb polityków jest zabójczą praktyką. Także dla tych, którzy ją stosują.

Porównuję sprawę Tomasza Komendy i działania prof. Zbigniewa Ćwiąkalskiego do sprawy Dreyfusa. Ten kapitan pochodzenia żydowskiego szybko awansował. Fałszywe oskarżenie o szpiegostwo skutkowało jego aresztowaniem w 1894 roku i skazaniem na dożywotni obóz karny. Wielu szlachetnych ludzi zaangażowało się w obronę. Przyznano w końcu, że dowody były fałszywe. Alfred Dreyfus został ułaskawiony przez prezydenta. Awansował i dostał Legię Honorową. Sprawa miała ogromne reperkusje dla życia politycznego i społecznego Francji. Skrajna prawica została zepchnięta na margines, w 1905 roku nastąpiło rozdzielenie Kościoła od państwa. Armię poddano cywilnej kontroli.

Sprawa Tomka Komendy to nieporównywalnie mniejsze wydarzenie od procesu Dreyfusa, ale natura tych wydarzeń jest identyczna. Fałszywe oskarżenie, niesłuszny wyrok, męka niewinnego człowieka. Francja wtedy przeprosiła i bardzo zmieniła się na korzyść. Przybyło jej prawdy, elegancji, odpowiedzialności i klasy. Do procesu uprawiania polityki doszedł wstyd przed łamaniem prawa. Marzę o tym, żeby w wyniku sprawy Tomka Komendy w Polsce było czyściej i sprawiedliwiej. Choć trochę.

Wielkie gratulacje i wyrazy szacunku przekazuję mecenasowi Zbigniewowi Ćwiąkalskiemu. To człowiek z charakterem. W naszej praktyce politycznej, w której ministrowie trzymają się paznokciami futryn drzwi gabinetów, prof. Ćwiąkalski w 2009 roku złożył dymisję ze stanowiska ministra sprawiedliwości i prokuratura generalnego. Powód był mało istotny, ale profesor uznał, że jego godność i ranga pełnionego urzędu takiej rezygnacji wymaga. Teraz jest świetnym, myślącym, głęboko czującym potrzeby społeczne adwokatem. Chciałbym, żeby kiedyś powrócił do służby publicznej z bagażem doświadczeń, które w swoim udanym życiu zawodowym nazbierał. I z charakterem, który ma.

Tadeusz Jacewicz