Główny temat tego wydania to rewolucja w motoryzacji. Silnik spalinowy, coraz doskonalszy, obudowany wyrafinowanymi karoseriami woził nas od początku ubiegłego wieku. Jest skazany na wyginięcie. Wkrótce będzie technicznym i ekologicznym dinozaurem, który zaniknie, ponieważ zmienia się klimat. Dla koneserów najwyższej techniki to smutna okoliczność. Właśnie teraz silniki tak zwanego wewnętrznego spalania na benzynę, olej napędowy czy gaz doszły do niezwykłej perfekcji. Bardzo mocne, sprawne, elastyczne, ciche umożliwiają wielkie przyspieszenia, dają jeszcze większą radość jazdy. Ale to koniec. Niech w spokoju spoczywają w muzeach motoryzacji.
Można wymieniać wiele przyczyn tego nagłego odejścia. Różni ludzie się do tego przyczynili. Od Ralpha Nadera, który w latach 50. XX wieku wyśmiał w USA amerykańskie krążowniki szos jako niebezpieczne, nieudolne technicznie urządzenia do pożerania benzyny. Po szwedzką nastolatkę Gretę Thunberg z jej niezwykłą siłą prezentacji idei i różnych teorii ochrony środowiska. Stała się symbolem walki o klimat i nieprzejednanym wrogiem tych, którzy prywatnymi samolotami i drogimi samochodami świat zadymiają. Ciekaw jestem nie tyle czy, ile kiedy ta energiczna pani dostanie Pokojową Nagrodę Nobla.
Żadnej nagrody nie otrzyma natomiast człowiek, który zelektryfikował samochody. Elon Musk nie jest geniuszem na miarę Einsteina, ale też skierował świat na inne tory. Tak jak wynalazca żarówki Thomas Edison czy konstruktor maszyny parowej James Watt. Musk przyszedł na świat w RPA. Oboje rodzice też pochodzili z tego kraju. Jedyny jego związek z Ameryką wynika z faktu, że mama urodziła się w Kanadzie. Czyli jest żaden.
Sam Elon zachowuje się natomiast i działa, jakby był rodowitym Amerykaninem od kilkunastu pokoleń. Ma wszystkie typowe cechy amerykańskie. Niektórzy ich nienawidzą, ale inni je podziwiają. Upór, instynkt walki, „not taking no for an answer” (nieprzyjmowanie odpowiedzi nie), pęd do sukcesu i wiarę w siebie. Nie dobrnął do stopnia magistra. Edukację zakończył na licencjacie. Ma natomiast siłę psychiczną, którą mógłby obdzielić tuzin profesorów Harvardu.
Zaczął skromnie, ale w USA nawet drobne, ale dobrze pomyślane przedsięwzięcia potrafią dawać duże pieniądze. Stworzył z kolegą firmę, sprzedał ją, zarobił 22 mln dolarów. Kupił mclarena F1 i rozwalił go, jadąc ze wspólnikiem siedzącym obok. Nic im się nie stało, ale milion dolarów przepadł. Samochód nie był ubezpieczony. Być może wtedy nabrał niechęci do silników spalinowych. Sam kiedyś przejechałem się mclarenem i wiem, że to auto można pokochać lub znienawidzić.
Późniejsza droga Muska jest dobrze znana, więc nie będę jej przypominał. Najciekawszym dla mnie punktem nie jest decyzja rozpoczęcia podróży kosmicznych. Przyznaję laury projektowi budowy samochodów elektrycznych na masową skalę. Przedtem Musk miał z tą sferą tyle do czynienia, co ja z tańczeniem „Jeziora łabędziego”, czyli niewiele. Wierzył jednak, że nadszedł kres dymiących dinozaurów. Włożył w tę koncepcję wszystkie swoje pieniądze, przekonał nieufnych inwestorów. Kilka razy otarł się o chropowatą ścianę, jak wtedy, kiedy jego tesla 3 zaczęła się z niewiadomych przyczyn zapalać.
Później było już z górki, chociaż tu i ówdzie zdarzały się ostre zakręty. Musk pokonywał je skuteczniej niż niegdyś jeździł mclarenem. Dzisiaj kapitalizacja rynkowa Tesli przekracza tysiąc miliardów dolarów, czyli jest 1,5 raza większa od PKB Polski. Trudno to pojąć. Jedna firma wyceniana jest wyżej niż wszystko, co przez półtora roku u nas wyprodukujemy. Majątek Muska sięga 300 miliardów dolarów. Jeśli nie utopi go w absurdalnych planach kolonizacji Marsa, będzie najbogatszym człowiekiem wszech czasów.
Piszę to z żalem i goryczą. Nie zazdroszczę Elonowi Muskowi pieniędzy, ale rozpaczam nad tym, że w Polsce dla takich jak on nie ma miejsca. Często podnoszę ten temat na spotkaniach zawodowych i towarzyskich. Inni usiłują pocieszać, że nie jest tak źle, przecież jakiś Polak zbudował fabryczkę w USA, inny coś eksportuje, rośnie grupka polskich miliarderów. Ja jednak wiem, że jest fatalnie.
Cały polski system, od funkcjonowania sfery politycznej i państwa po wszechobecną zawiść wszystkich wobec wszystkich, wyklucza pojawienie się Musków nad Wisłą. Gdyby jakiś się trafił, najpierw zacząłby się szamotać, tracić dynamikę i złudzenia. Później, ku powszechnej radości, telewizja pokazałaby, jak solidnie zbudowani panowie w kominiarkach wyprowadzają wpół zgiętego delikwenta z domu.
W Ameryce wybitność jest przymiotem, który budzi podziw, szacunek i wsparcie wszystkich. W Polsce wywołuje chęć nienawistnego przeciwdziałania. I dlatego nieprędko dojdziemy do spokoju, zadowolenia z życia i dobrobytu, do których tak tęsknimy.
Chyba że coś się zmieni…
Tadeusz Jacewicz