Naprzeciwko biurka na ścianie mam telewizor. Oglądam cztery programy międzynarodowe (same newsy), jak też cztery krajowe (w tej samej konwencji). Dodam tylko, że jedna z krajowych anten budzi moje obrzydzenie, ale uważam, że dziennikarz, podobnie jak lekarz, musi zajmować się nie tylko ładnie pachnącymi operacjami. Dwa z czterech międzynarodowych kanałów poświęcone są wyłącznie sprawom gospodarki. Analizują tam ruchy giełdy, trendy na rynku finansowym, brylują tuzy biznesu. Niektórzy z nich to prawdziwe telewizyjne talenty. Mówią tak, że niekiedy przerywam rozmowę telefoniczną, żeby ich wysłuchać.
A propos talentów prezentacyjnych ludzi biznesu, przypomniała mi się scena ze spotkania nowego prezesa Microsoftu (zastąpił legendarnego Billa Gatesa) Steve’a Ballmera. Na konferencji z kluczowymi partnerami zapowiedział: „będziemy stawać na głowie, żeby zadowolić naszych klientów” i walnął salto do tyłu. Ballmer to nie typ anorektyka. Wysoki facet, mocno zbudowany, więc zrobił wrażenie. Sala najpierw osłupiała, potem nagrodziła go huraganem oklasków. Nowy szef Microsoftu od razu zapisał się w pamięci ludzi, z którymi Microsoft robił interesy.
Nie oczekuję, żeby któryś z największych ludzi polskiej gospodarki wykonywał akrobacje, ale też nie przyjmuję do wiadomości głuchoty i niemoty tego środowiska na forum publicznym. Gdzie indziej w kanałach biznesowych ważni ludzi tej sfery są gwiazdami. Mówią do rzeczy, sprawnie, dostarczają informacji i wiedzy. W programach informacyjnych innych telewizji też są gwiazdami. Bo to są takie czasy. Gwiazda sportu budzi oczywiście zainteresowanie, filmowy celebryta też, ale facet kierujący wielomiliardowym przedsiębiorstwem wszędzie budzi szacunek. Widzowie wiedzą, że jeśli będzie mu dobrze szło, to im też z tego coś kapnie. A poza tym, jeśli jest właściwie prezentowany, świat dużych pieniędzy jest naprawdę interesujący.
W polskich kanałach telewizyjnych z pogardliwą wyniosłością traktujemy procesy tworzenia pieniędzy, bo zakładamy, że jest to czynność w najlepszym razie podejrzana, a w najgorszym brudna. Mamy na ekranach gwiazdy z każdej dziedziny życia. Nie schodzą z nich politycy i ich dworzanie. Brylują gwiazdy internetu i osoby znane z tego, że są znane. Twórcy gospodarki natomiast występują najczęściej w sytuacjach, kiedy interesuje się nimi prawo karne. Gdyby ktoś kazał mi stworzyć typowy obrazek z życia polskiego krezusa, nie byłby to film z gali w Monte Carlo tylko obrazek kogoś wyprowadzanego z nosem przy ziemi przez kilku rosłych panów w kominiarkach.
Powstało fatalne sprzężenie zwrotne. Twórcy gospodarki z nieukrywaną niechęcią traktowani są przez polityków i ze sztucznie podsycaną podejrzliwością przez społeczeństwo. Stosują więc odruch obronny. Żeby się nie narażać, starają się wtapiać w otoczenie, niczym nie wyróżniać, nie zabierać publicznie głosu. Udają, że ich nie ma. Do czasu oczywiście, aż ktoś zechce napisać jadowity artykuł lub książkę o ludziach bogatych.
Dobrze nam poszło w początkach naszej przebudowy systemowej. Powstała silna gospodarka rynkowa, otworzył się dla nas świat, dostrzegalnie wzrósł dobrobyt. Jedno tylko nie zadziałało. Nikt nie podjął się trudu tłumaczenia Polakom, wyjałowionym z instynktu rynkowego przez dziesięciolecia komuny, skąd biorą się pieniądze i kto je wytwarza. Rozdrobnione, zwalczające się nawzajem organizacje ludzi biznesu wręczały mosiężne figurki na uroczystościach galowych, ale na szerzenie wiedzy rynkowej zabrakło im czasu. Rząd nigdy nie miał do tego przekonania, bo albo edukację ekonomiczną uważano za niepotrzebną, albo plątały się jeszcze w umysłach resztki komunistycznej nieufności wobec „prywaciarzy”. No i mamy pasztet.
Wszyscy ci, którzy tworzą pieniądze na wszystko, co jest ważne: opiekę zdrowotną, szkoły, policję, wojsko, emerytury, którzy budują nasz dobrobyt, przemykają się chyłkiem, żeby nie budzić zainteresowania. Są szczęśliwi, jeśli nikt ich nie zaczepia. Nie przychodzi im jakoś do głowy, że sami powinni spokojnie, przyjaźnie, merytorycznie, ale stale kontaktować się ze światem zewnętrznym. Mówić politykom, czego potrzeba, żeby gospodarka mogła wytwarzać jeszcze więcej pieniędzy. Informować, że nasze pieniądze nie pochodzą z konferencji prasowych prezesa NBP, tylko są wynikiem pracy firm i ludzi. Uprzejmie, ale twardo argumentować, że czas stracony przez biznesmenów na szamotaninę z nieudolnymi przepisami jest stratą netto dla wszystkich. Także dla tych, którzy te przepisy wymyślili.
Najwyższy czas, żeby biznes nauczył się mówić o sobie i o tym, czego mu potrzeba, bo wtedy będzie więcej robić dla Polaków i Polski. Przerwijcie więc to milczenie.
Tadeusz Jacewicz