Zwykle nie oglądam takich programów, ale tym razem uległem sugestiom najbliższych. Finał niedawnego wydania „Tańca z gwiazdami” był niezwykłym przeżyciem, wspaniałym pokazem nieprawdopodobnych możliwości trzech par, składających się z gwiazdy i profesjonalisty każda. Pomysł tego programu jest świetny. Jako gwiazdy niekiedy występują w nich panie i panowie z trudem tańczący tango na weselu. Wygrała Maria Jeleniewska (gwiazda internetu) z zawodowym tancerzem Jackiem Jeschke, drugie miejsce zajęli Filip Gurłacz (aktor) z profesjonalistką Agnieszką Kaczorowską (tancerka, aktorka). Trzecie miejsce zdobyła para Adrianna Borek (gwiazda kabaretu) z zawodowym tancerzem Albertem Kosińskim.
Oglądałem to i nie wierzyłem własnym oczom. Po trzech miesiącach bardzo ciężkiej pracy amatorzy w zwycięskich parach wznieśli się na poziom imponujący profesjonalistom. Cały czas myślę o tym, co nas otacza i co trzeba zrobić lepiej, więc skojarzenie było naturalne. Wspaniały pokaz tego, co można osiągnąć niemal od zera i do jakiej perfekcji dochodzi się ciężką pracą, przy pełnym zaufaniu i wspólnocie celów. Gdyby to przenieść na makroskalę ogólnospołeczną, to Polska byłaby wkrótce jednym z najbogatszych, bardzo szanowanych i podziwianych krajów świata. My naprawdę bardzo wiele potrafimy, jednak nie zawsze chcemy coś wspólnie i mądrze robić. Ostatnio wygląda na to, że coraz mniej ciągnie nas do pracy i współpracy.
Martwi mnie słabnięcie nastawienia na sukces, które było motorem naszego rozwoju przez minione 35 lat. Kampania prezydencka ujawniła zmęczenie (znudzenie?) Polaków układem PO-PiS. Skrzętnie skorzystali z tego różni peryferyjni cwaniacy polityczni, którzy żądają zmiany skostniałego systemu rządów w Polsce i przedstawiają fantazyjne oferty, jak to zrobić. Chcą sobą zastąpić rzeczywiście przyprószony już pyłem historii dwupartyjny system wymieniający się co pewien czas władzą. Równie znużeni polityką nowi-starzy „przywódcy” chcą brylować i wprowadzać swoje autorskie pomysły na idealne państwo, kwitnącą gospodarkę i szlachetne normy życia społecznego. Według znanej recepty „oni już byli, teraz my”.
Propozycje są śmiałe, obietnice jeszcze wspanialsze. Skrócenie tygodnia pracy, podniesienie płacy minimalnej i średniej, mnóstwo udogodnień dla wszystkich pracujących, tanie mieszkania dla potrzebujących i drastyczne obniżki cen energii elektrycznej i gazu. Głoszą to szlachetni ludzie, którzy chyba nigdy nie zetknęli się z pojęciem wartości dodanej i brzydzą się ekonomią i finansami, oprócz własnych oczywiście pensji. Potępiają bezdusznych bogaczy, którzy nagromadzili tych pieniędzy mnóstwo. Krwiopijcy siedzą w luksusach na górze i wciągnęli drabinę, żeby nikt tam się nie wdrapał i błogiego spokoju im nie zakłócił.
Nie jestem pewien, czy ci arystokraci ducha słyszeli o Billu Gatesie i Warrenie Buffetcie. Pierwszy sprowadził na świat błogosławieństwo połączone z nieszczęściem nazwane Internetem, zarobił monstrualne pieniądze i właśnie ogłosił, że 200 miliardów dolarów przeznacza na cele filantropijne. To mniej więcej czwarta część produktu krajowego brutto Polski, czyli tyle, ile 9 mln Polaków tworzy w ciągu roku. W międzyczasie dziesiątki milionów ludzi zyskało dzięki niemu doskonale płatne zatrudnienie.
Warren Buffett, 94-letni pracoholik, właśnie ogłosił, że kończy karierę. W opinii naszych wzniosłych dobroczyńców niczym pożytecznym się nie zajmował. Przecież operacji kapitałowych do takich zajęć zaliczyć nie można. Jego firma inwestycyjna Berkshire Hathaway od rozpoczęcia działalności do dzisiaj dała inwestorom 40 tysięcy procent zysku. Czy to moralne? W międzyczasie wspierała tysiące przedsiębiorstw, które rosły, tworzyły nowe pieniądze i budowały dobrobyt Ameryki. Widać sumienie go ruszyło, bo prawie cały majątek przeznaczył na cele społeczne i charytatywne. Co więcej, tak go gryzły wyrzuty, że zachęcił innych podobnych mu wyzyskiwaczy, żeby postępowali jak on. Akcję, którą nazwał „Giving Pledge” (Składając Zobowiązanie) ma już prawie 1000 naśladowców. Policzenie zer w kwocie, jaką zadeklarowali, przekracza moje możliwości, ale naprawdę dużo ich.
Polski biznes, który wygenerował już ponad 100 złotówkowych miliarderów (i 12 dolarowych), jest w tych sprawach bardzo oszczędny. Tu i ówdzie słychać, że ktoś coś czy kogoś wsparł, ale na ogół drobnymi kwotami. Być może to zrozumiałe, nasi bogacze ciągle pamiętają, jak byli biedni i wolą wydawać ostrożnie. Z czasem zapewne ci, którzy wciągnęli drabinę, zaczną tworzyć uczelnie swojego imienia (jak Harvard) lub muzea (jak Guggenheim). Kiedyś to nastąpi. Teraz jednak trzeba przyspieszyć tempo tworzenia wartości dodanej. Wszyscy na to czekają, od armii po przedszkola.
Tymczasem słabnie społeczna energia tworzenia pieniędzy. Starsze pokolenie jest już zmęczone, młodzież nie pali się do harówki. Potępiają „kulturę zapier…”, jak ciężką pracę nazwano. Chcą żyć według reguły, też niedawno wymyślonej, „wszystko możesz, nic nie musisz”. Z własnego, dosyć kolorowego i nienudnego życia wiem jednak, że kiedy wszystko możesz, warto wiele zrobić. Bez przymusu, z radością i przyjemnością, jaką dają sukcesy. Nawet jeśli bolą wszystkie mięśnie, co odczuwali zwycięzcy „Tańca z gwiazdami”. Ich radość była wspaniała, szczera, wzruszająca. Skłaniała do zastanowienia i naśladowania.
Teraz jest naprawdę czas Polski. W Europie panuje nastrój niespokojnego oczekiwania, reszta świata waha się, w jakim pójść kierunku. Wszystko dzieje się naraz. Rewolucja technologiczna sprawia, że przedszkolak uczy swego dziadka profesora, jak posługiwać się smartfonem. Nie mogę zapomnieć krótkiej wymiany zdań z Billem Gatesem podczas jego pierwszej wizyty w Polsce. Na obiedzie zapytałem go, czy internet, dający wszystkim dostęp do niezweryfikowanej informacji, nie zabije mądrości. „Dobre pytanie – odpowiedział twórca Microsoftu – ale nie wiem”.
Teraz widać, jak dławiąca jest fala informacji, która nas zalała. Coraz mniej w niej sprawdzonych faktów, coraz więcej fake newsów, fałszerstw specjalnie, przebiegle produkowanych, traktowanych jak broń strategiczna. Człowiek coraz trudniej to wytrzymuje, miliony ludzi cierpią na problemy psychiczne, których jeszcze kilkadziesiąt lat temu nikt sobie nie wyobrażał.
Polska za swoją wspaniałą historię ostatniego 35-lecia, jak też tę wcześniejszą, od początku drugiej wojny światowej powinna być dla świata połączeniem Statui Wolności z potężną latarnią morską. Możemy, korzystając z własnych doświadczeń i nieustannie je promując, zachęcać innych, żeby z niej korzystać. Zdolność i chęć prowadzenia negocjacji między śmiertelnymi wrogami (komuniści i Solidarność). Gotowość do kompromisu, który nawet najgorszy jest lepszy od siły czy podstępem uzyskanego zwycięstwa. Już Winston Churchill powiedział „lepiej rozmawiać, niż walczyć”, a my to powinniśmy zawsze robić – i promować – współcześnie. Pokojowa zmiana systemu, błyskotliwa przebudowa gospodarki, stworzenie wzorowego modelu skutecznej demokracji daje nam specjalne uprawnienia.
Stwórzmy na własny użytek i zaproponujmy światu „The Polish Way” (Polską Drogę), wykluczającą wojnę jako drogę rozstrzygania sporów i konfliktów. Z naszą historią i milionami ofiar przy każdym jej zakręcie mamy prawo – a nawet obowiązek – mówić to zawsze i wszędzie. Bardzo drogo zapłaciliśmy za zdobycie takiej mądrości. Inni mogą z niej korzystać za darmo, słuchając Polski i idąc jej drogą.
Przestańmy wmawiać sobie wady, których nie mamy. Skończmy wzajemne podnoszenie z kolan, bo klękamy tylko podczas Podniesienia. Współczesny Polak jest urodzonym zwycięzcą, który czasami robi błędy, ale siła jego charakteru i mądrości szybko je kompensuje. Zacznijmy jak najszybciej światowy marketing naszych zalet. Nie po to, żeby się chwalić, ale żeby innych zachęcić do pójścia „The Polish Way”.
Święty Jan Paweł II powiedział nam w 1979 roku na placu Zwycięstwa w Warszawie: „Nie lękajcie się”. Wtedy był to wspaniały akt odwagi i siły ducha, które w nas usiłowano złamać. Dzisiaj nie mamy potężnych wrogów, poza własną biernością. Łatwo ją zwalczymy, uświadamiając sobie, ile jest warta Polska i Polacy.
Zatańczmy więc śmiało i z polotem. W przeciwieństwie do zwycięzców „Tańca z gwiazdami”, którzy trzy miesiące musieli harować na doskonałość, która nas zachwyciła, łatwo nam to przyjdzie. Jeżeli nigdy nie zapomnimy, że jesteśmy wspaniałymi zwycięzcami.
Tadeusz Jacewicz