W czasach nasilenia strachu przed atomową zagładą świata powstało powiedzenie „morning after” (ranek po). Określało paraliżujący strach następnego dnia po ataku jądrowym. Zgliszcza miast, chmury radioaktywnych pyłów, zabici bądź straszliwie okaleczeni ludzie. A nade wszystko – wszechogarniająca bezradność i świadomość, że niczego nie można zmienić.
Po upadku komunizmu zagrożenie atomowe na świecie bardzo zmalało. Powstały jednak następne, mniej drastyczne, ale też niepokojące i grożące wieloma „rankami po”. My właśnie wkroczyliśmy na taki szlak. Nikt nie wie, kiedy się skończy i co będzie po drodze. Choć jedno jest pewne: będzie nam źle.
Wynik wyborów prezydenckich oficjalnie potwierdził to, co widać było gołym okiem. Polska została rozłamana na dwie połowy. Nawet jeśli na mapie widać przewagę Rafała Trzaskowskiego (10 województw do 6) nad Andrzejem Dudą, liczby są jednoznaczne. Naprzeciwko siebie stanęły 10-milionowe armie zwolenników każdego z nich. Jedna pod patriotycznym sztandarem uważa tych drugich za zdrajców, służących obcym interesom i źle życzących Polsce. Ci z kolei są zdania, że „patrioci” to mentalni prostacy, tkwiący w XIX-wiecznych nastrojach, oderwani od współczesnego świata. Dwie kompletnie różne, wrogie planety.
Bardzo toksyczna jest ta wrogość. Linię podziału równie trudno przekroczyć jak niedawno obalony mur berliński. Przebiega przez ciasne mieszkania ludzi ubogich i pałacyki bogaczy. Dzieli rodziny i do niedawna przyjaźniące się grupki. Zakłóca harmonię małżeństw i spoistość grup współpracowników. Niszczy i paraliżuje.
Bezsensownie podzieleni musimy budować przyszłość własną i Polski w niepewnym, rozedrganym świecie. Sypią się w nim doktryny polityczno- ekonomiczne i państwa, które je wyznawały. Ameryka ma wielkie kłopoty z sobą, Rosja – też, dodatkowo powiększone o ciężką zapaść gospodarczą. Europa chciałaby zbudować status supermocarstwa, ale różni ambitni politycy bez wyobraźni ciągną ją w przeciwstawne strony. Niektóre państwa europejskie straciły, jak się wydaje, wizję tego, co można i trzeba osiągnąć. Wielka Brytania jest najlepszym przykładem. Z kolei agresywny, przeludniony Trzeci Świat poszukuje sposobu na życie w sytuacji, kiedy wszystkiego braknie: od żywności i wody po najprostsze lekarstwa.
My jesteśmy zaplątani w XIX-wieczne pojęcia i definicje. Usiłujemy przywrócić stosowanie lamp naftowych do operowania chmurami danych komputerowych. Nie ma ani czasu, ani chęci, ani możliwości organizacyjnych, ani też chyba ludzi do podjęcia rzeczowej debaty nad tym, co dalej.
Fundamentem wszystkiego jest gospodarka. Dzięki sporej obecności inwestorów zagranicznych, jako tako funkcjonuje. Rozwija się jednak w tempie i w sposób, które wykluczają nasze dojście do poziomu rozwiniętych państw europejskich. A takie mamy ambicje.
Bezmyślnie i nieodpowiedzialnie dokonany podział Polski na dwie wrogie sobie części nigdy nie udał się najeźdźcom i okupantom. Jestem pewien, że historia wyda miażdżący wyrok na ten czas, w którym to się stało i umacnia. Animatorzy tego procesu będą jednoznacznie potępieni. Pocieszanie się przyszłymi wyrokami historii jest jednak równie bezsensowne co próby reanimacji dawno zamkniętych spraw.
Od lata ubiegłego roku (kampania wyborcza) przez jesień i zimę (sprawa Banasia, dalszy demontaż państwa), przez inwazję wirusa i zdyszane wybory prezydenckie, przez rok nikt nie tknął spraw gospodarki. Lansowano wprawdzie „ambitne” inwestycje: przekopanie Mierzei Wiślanej czy port lotniczy w Baranowie, ale to sfera chorej propagandy, nie gospodarka. Natomiast o modelu gospodarczym nie mieliśmy czasu ani sposobności porozmawiać. A naprawdę jest o czym.
Jeśli nie stworzymy własnej niszy ekonomicznej, świetnie funkcjonującej i produkującej znaczną wartość dodaną, nie mamy szansy na konkurowanie z nikim. Skoro potrafimy zarżnąć prestiżową, wspaniale budującą nasz wizerunek stadninę koni arabskich w Janowie Podlaskim, to znaczy, że nie możemy marzyć o żadnej poważnej operacji strategicznej. Państwową gospodarką kierują partacze bez wykształcenia, doświadczenia i obycia międzynarodowego. Gospodarka prywatna jest za wątła, żeby stworzyć coś skutecznego w skali światowej, a tylko takie produkcje czy koncepcje dają wielkie zyski. Pozostanie nam zatrudnienie we własnych lub zagranicznych firmach, w których pracownicy zarobią na wyżywienie rodziny, rachunki, pokrycie najprostszych potrzeb życiowych. Dobrobytu w skali społecznej na pewno nie zbudują.
Wynik wyborów prezydenckich zaostrzy konflikt dwóch zwalczających się wielkich grup społecznych. Trudno będzie coś rozsądnego i trwałego zbudować. Czeka nas wiele smutnych ranków.
Tadeusz Jacewicz