Początek tego wyjazdu nie był zachęcający. Dopiero po dłuższych tarapatach zarezerwowaliśmy hotel w Paryżu. Wybór fatalny, bo później okazało się, że należy do kochanki prezydenta Francji. François Mitterrand, który, jak wielu przed nim i kilku po nim, okazał się bardzo romansowy, wyposażył w biznes swoją długoletnią przyjaciółkę i ich wspólną córkę.
Hotel był średniej klasy, ale piekielnie drogi. Zadęcie i arogancja obsługi pomnej, kto był sponsorem, raziły nawet jak na Francję. Tam cudzoziemców uważa się za gorszy sort, co nie przeszkadza obdzierać ich ze skóry przy każdej okazji, a nawet i bez. Zjedliśmy u wybranki prezydenta marną kolację, niewyspani (piekielny hałas wokół) i głodni po croissancie z kawą na śniadanie pojechaliśmy następnego dnia zdezelowaną taksówką na lotnisko. …