Nerwowe były te ostatnie tygodnie. Ludzie smutni, niektórzy przerażeni. Wszyscy niepewni.
Ja też czułem się głupio. Niektórzy moi znajomi uważają, że mam trochę doświadczenia międzynarodowego. Pytali „dlaczego?”, mętnie odpowiadałem. Na szczęście jestem w dobrym towarzystwie. Czytam wszystko, co mi w ręce wpadnie. Nikt nie ma żadnej spójnej teorii, wyjaśniającej sens tego, co zrobił miernej rangi rosyjski ubek, który mianował się carem. Z pewnością za to zapłaci. Nie wiem kiedy i jak. Na pewno jednak słono.
Od amerykańskiej katastrofy w Wietnamie coraz groźniejsza jest broń, jakiej przedtem nie było. Obrazki. Najpierw tylko telewizja, teraz dodatkowo internet. Gdyby ich nie było, tylko wybitni intelektualiści w USA wiedzieliby, gdzie leży Ukraina i co się tam dzieje. Dzisiaj świat ogląda wszystko szczegółowo. Obraz zakrwawionej kobiety w ciąży, która za chwilę umrze wraz z nienarodzonym dzieckiem, głęboko zapada w pamięć. Armia rosyjska szybko buduje sobie wizerunek formacji zbrodniczej oraz nieudolnej. Wystraszeni sołdaci wzięci do niewoli nie wiedzą, gdzie ich posłali i po co. Wojna nie jest jeszcze rozstrzygnięta, ale już niezwyciężona moc Rosji demonstrowana na defiladach staje się przedmiotem drwin i pogardy. Giną generałowie i wyżsi oficerowie, żołnierze uciekają, porzuciwszy czołgi bez paliwa. Rosja i Rosjanie stracili resztki respektu. Świat nimi pogardza. Codziennie na ekranach widzi zbrodnie popełniane na cywilach. Zniszczone szpitale i szkoły, oszalałe z rozpaczy kobiety, którym najeźdźcy zabili dzieci. Za tępą ambicję jednego człowieka Rosja długo będzie płacić.
Tragiczne wydarzenia u sąsiadów skłaniają do uważnego rozejrzenia się wokół. Bezlitosny jest ten egzamin, dla społeczeństwa i państwa. My zdaliśmy go wspaniale. Państwo wypadło żałośnie. Żeby było jasne, nie tylko dlatego że rządzi akurat ta grupa ludzi. Oni się do tego energicznie przyczyniają, ale przedtem też nie było świetnie.
Nie mamy politycznego instynktu „go for it” (zrobić to), który w historycznych chwilach decyduje o wielkich sprawach. To jest wyczucie chwili, wizja, odwaga i grupa mądrych, dynamicznych ludzi, którzy wiedzą, jak się w świecie poruszać. Próbowałem coś takiego montować w sierpniu 1989 z nowym premierem Tadeuszem Mazowieckim. Obalenie komuny w Polsce zaszokowało świat. Zaproponowałem panu premierowi wysłanie do głównych stolic świata doświadczonych ludzi, z jedną jedyną propozycją. Albo anulujecie nam całe zadłużenie, albo nowa ekipa upadnie, komunizm powróci, będzie katastrofa humanitarna i, prawdopodobnie, militarna. Zachód trząsł się ze strachu, był wtedy kompletnie zaskoczony i zalecał nam maksymalną ostrożność. Do dzisiaj jestem pewien, że rządy najbogatszych państw łyknęłyby tę propozycję. One zawsze wolą płacić pieniędzmi, nie krwią. Moglibyśmy wtedy utargować 12 mld dolarów (teraz wartych jakieś 30 mld). Banki prywatne też by więcej odpuściły.
Premier popatrzył znękanym wzrokiem i powiedział: „Tyle mam na głowie, a pan mi tutaj z takimi rzeczami”. Nikt nie pojechał. A 9 listopada padł mur berliński i nie było już sensu kogokolwiek gdziekolwiek wysyłać.
Aktualna rządowa ekipa fatalnie rozgrywa kryzys ukraiński. Ostrzeżeniem była szamotanina z imigrantami na granicy z Białorusią. Ważni ministrowie opowiadali bzdury o gwałtach grożących polskim zwierzętom gospodarczym ze strony zboczonych przybyszów. Dzieci i kobiety przerzucano przez granicę jak worki kartofli. Przeganiano dziennikarzy i niosących pomoc wolontariuszy. Odsunięto od wszystkiego unijną agencję Frontex, wyspecjalizowaną w ochronie granic. Żałosny pokaz niemocy, złych intencji i zakłamania.
O możliwości ataku Rosji na Ukrainę Amerykanie uprzedzali od jesieni ubiegłego roku, światowe media też. Co trzeba było natychmiast zrobić? Stworzyć grupę bystrych ludzi do tworzenia różnych scenariuszy. We wszystkich wariantach musiało wyjść, że do Polski napłynie gigantyczna liczba uciekających od wojny Ukraińców. Od miliona, w wariancie bardzo ostrożnym, do trzech milionów, które mogą się pojawić. Później rząd powinien zebrać kilka zespołów do projektowania logistyki tej wędrówki narodów. W ścisłej współpracy z samorządami trzeba było zrobić ewidencję wszystkich miejsc, gdzie uciekinierzy mogą przenocować, być może trochę pomieszkać. Transport tych ludzi, ich rejestracja, opieka lekarska nad nimi i oczywiście wyżywienie. Te scenariusze musiały być równolegle budowane.
Mądry rząd widziałby trudności i zagrożenia, ale też interesujące możliwości i szanse. Polska przez ostatnie lata traciła międzynarodowy respekt szybciej, niż spada teraz kurs rubla do dolara. Dziwni ludzi wygadywali u nas zdumiewające rzeczy. Unijną flagę nazywano szmatą, decyzje Trybunału Sprawiedliwości kwitowano wyprostowanym środkowym palcem. Premier groził, że jeśli Unia nie zaprzestanie nas męczyć żądaniem przestrzegania prawa, to będzie trzecia wojna światowa. Staliśmy się zakładnikiem drobnych zagranicznych cwaniaczków politycznych, modliliśmy się do Orbana. Wymyślono likwidację świetnej firmy paliwowej Lotos i sprzedaż części sieci stacji benzynowych węgierskiemu Molowi. Ktoś, kto akceptuje oddanie własnych stacji w obce ręce, powinien jak najszybciej zamówić wizytę u psychiatry.
I tak doturlaliśmy się do 24 lutego 2022. Kilka godzin po pierwszych wystrzałach z ruskich luf zwykli Polacy witali już uchodźców gorącą herbatą, zupą, kanapkami i kocami. Kolejny raz okazało się, że w momentach ogromnego zagrożenia jesteśmy wspaniali. Okazało się też, niestety, że państwo jest niezdolne do podjęcia jakiegokolwiek wyzwania. Ci mali ludzie, z wielkimi tytułami, wyciągnięci gdzieś z marnych posad prowincjonalnych, bez wykształcenia i doświadczenia, może chcieliby coś zrobić, ale nie potrafią. Jedyne, co opanowali, to intrygowanie i lawirowanie w układzikach partyjnych i powiązaniach rodzinnych. A to za mało, żeby grać na trudnych boiskach.
Rząd od ubiegłego roku powinien był dyskretnie przygotowywać międzynarodową masową pomoc Ukrainie. Przekazywaną przez Polskę jako kraj „pierwszego kontaktu”. Na Zachodzie uwielbiają takie scenariusze. Kiedy im się to przedstawia, uruchamiają procesy decyzyjne, znajdują środki finansowe, tworzą organizacje do wykonania zadania.
Powinniśmy byli od wielu miesięcy nad tym pracować, ale kto to miał robić? Co potrafią nasi władcy, codziennie widać w telewizji, gdzie mętna gadanina uważana jest za sprawne rządzenie. Nowe przepisy są niekiedy tak skonstruowane, jakby przygotowywał je jakiś zaciekły nasz wróg. Paraliżują życie, jak słynny Polski Ład, który w osłupieniu analizują specjaliści, a z przerażeniem oglądają przedsiębiorcy. Nie mamy kogo wystawić do tej gry ze światem, ale też chyba nie odczuwamy potrzeby jej prowadzenia. Wystarczą codzienne manewry, intrygi, kopanie po kostkach i zakłamana propaganda sukcesu.
Mogliśmy kryzys ukraiński przekształcić w wielki sukces Polski. Powrócić do szczytnych idei „Solidarności”, zaimponować światu wspaniałomyślnością społeczeństwa i mądrością rządu. Na pomoc dla ofiar wojny mogły do nas płynąć miliardy dolarów i euro, wsparte podziękowaniami i ogromnym dla nas szacunkiem.
Jeszcze można coś zrobić. Zebrać kilku najlepszych ludzi, skądkolwiek pochodzą. Rozsądnie porozmawiać, podjąć błyskawiczne decyzje, wykonać je. Inaczej pozostaniemy sami z narastającymi problemami finansowymi, organizacyjnymi i psychologicznymi napływu fali uchodźców. Nie damy rady.
Kiedy został prezydentem, Wołodymyr Zełenski był wyśmiewany jako „komediant” i kompletne nieporozumienie. Dzisiaj jest wielkim przywódcą i światowym bohaterem. Może i u nas nagle znajdzie się ktoś taki. My też toczymy wojnę o naszą przyszłość. Musimy ją wygrać.
Tadeusz Jacewicz