Usiadłem do pisania tego tekstu godzinę po zakończeniu meczu Polska – Francja. Cieszyły mnie rozsądne opinie kibiców i ich radość, że tak wysoko na mundialu zabrnęliśmy. Optymistyczna była powszechna krytyka stylu tego dobrnięcia do 1/8 finału (pierwszy raz od 36 lat), jak też wnioski z takiego nieukontentowania płynące. Jedni mówili to wprost, inni dawali do zrozumienia: zniesmaczenie tandetą. Gdybyśmy grali tak jak z Francją – szybko, dynamicznie, zawzięcie – byłoby na pewno lepiej i piękniej.
Te zjawiska towarzyszyły nam zawsze, ale nasiliły się przy nowym selekcjonerze kadry. Jego filozofia polega na biernym klepaniu piłki na własnej połowie, po podaniach do tyłu i wybijaniu na auty. Dlaczego? Dlatego że w ten sposób nie strzelą nam gola. A my, po jakimś szczególnym wypadzie, może tak. Wyznawca idei trenera Grzegorz Krychowiak powiedział, że my tak będziemy grali, nie można zatem oczekiwać, że będzie to piękna piłka. Defensywa, przesuwanie się do tyłu daje wygraną. Innymi słowy, miernota przysparza korzyści. Im wystarczające, nam nie.
W Polsce narasta zalewające życie publiczne i polityczne przeciętniactwo, z coraz silniejszym nurtem prostactwa i chamstwa. Widocznym nawet w miejscach, gdzie nigdy nie powinno go być. W Sejmie, wśród ministrów, w zaangażowanych mediach, w kościele, w szkołach. Coraz częściej nam sugerują aktualne autorytety, że prawdziwy patriota powinien właśnie taki być. Żeby bronić Polski przed napierającymi wrogami, chronić nasze wartości i tradycje. Ataki idą ze wszystkich stron, brońmy siebie, naszych rodzin i Ojczyzny.
Przed meczem przeczytałem artykuł Andrzeja Lubowskiego. Bardzo wybitny polski ekonomista, bankier i publicysta. Dwa fakultety w Polsce, dwa w doskonałych uniwersytetach USA, gdzie mieszka od 1982 roku. Pisze w prasie polskiej. Trzeba uważnie czytać, bo to mądry głos w świecie narastającego bełkotu. Lubowski zajął się Argentyną. Laureat Nobla z ekonomii Simon Kunznets określił ją „jako kraj niegdyś rozwinięty”.
Jeszcze 100 lat temu Argentyna była potęgą gospodarczą i finansową. W 1896 r. jej PKB (na osobę) był równy amerykańskiemu. Dzisiaj jest od niego siedem razy mniejszy, jak i znacznie niższy od polskiego czy nawet rosyjskiego. Oba kraje zaczęły podobnie. Amerykanie rozwijali rolnictwo, dostarczali światu wołowinę i pszenicę, Argentyna też. Tyle że Ameryka rozwijała przemysł i była demokracją otwartą na świat, a Argentyna pozostała przy rolnej monokulturze i wielkim zadowoleniu z siebie. Jak zaczęły się kłopoty, to winni byli inni.
Aż przyszli ambitni politycy, którzy uznali, że świat źle ich ojczyznę traktuje i postanowili kontratakować. Legendarny Juan Peron kupił poparcie milionów. Zaczęły się kolosalne wypłaty socjalne, potężne związki zawodowe popierały ambitnego przywódcę, który stał się szybko dyktatorem. Gospodarkę upaństwowiono, w firmach rządzonych przez politycznych nominatów zatrudniono setki tysiecy „swoich ludzi”. Peron twierdził, że dzięki temu nikt nie okrada Argentyny, bo oni tam jej interesów pilnują. Gigantycznie rozdęto administrację, przyjmując za dobre pensje politycznie właściwych urzędników. Ostatnia tama pękła, kiedy podporządkowano rządowi bank centralny.
Długi Argentyny rosły lawinowo. Nędza był powszechna, choć na zbrojenia i wojsko pieniądze zawsze były. Argentyna stanęła na krawędzi wojny domowej. Perona nie ma, jego głupoty pozostały. Ogłaszała niewypłacalność dwukrotnie, w 2014 i 2020 roku. Ponad 27 proc. gospodarstw domowych egzystuje poniżej granicy ubóstwa. We wszelkich światowych rankingach gospodarczych Argentyna lokuje się w najniższej strefie. Są jednak i ambitne projekty. Zgłoszono właśnie propozycję beatyfikacji Evity Peron, złowrogiej żony dyktatora.
Przytoczę konkluzję artykułu Andrzeja Lubowskiego: „Najnowsza historia Argentyny to przestroga dla społeczeństw, które – przestraszone tempem zmian wokół i otumaniane przez media społecznościowe – szukają opieki i spokojnej przystani pod sztandarami politycznych szarlatanów i ignorantów obiecujących gruszki na wierzbie”.
Media poinformowały, że Korea Północna będzie budować wielką inwestycję pod Krakowem. Zatarłem ręce z radości, że może części do reaktora atomowego, który chcemy tam kupić, zechcą produkować. Niestety, nie. Powstanie fabryka kapusty kwaszonej na modłę koreańską, tzw. kimchi. Podobno mamy rewelacyjną kapustę i świetną siłę roboczą. Szkoda, że nie będą to komputerowe chipy, których kontener kosztuje pewno więcej od miliona słoików „kimchi”.
Tkwimy w przeciętności i zażarcie jej bronimy. Przeciętniacy są wygodni, łatwo nimi rządzić. Wiele jednak nie zwalczą. Cały świat zalany jest tanią tandetą. Od polityków począwszy na różnych produktach skończywszy. I tak jest w każdej sferze. W gospodarce jednak za to się płaci. Kilogram auta Rolls-Royce’a kosztuje prawie 1500 dolarów, Mercedesa Maybacha ok. 500, a Toyoty Corolli – trochę ponad 50 zł. Oczywiście koszty są większe w luksusowych autach, ale różnice uderzają. A na kapuście, jak mniemam, zarobimy 50 groszy za słoik.
Drętwa kampania wyborcza, która się już toczy, musi nam zaproponować wyjście z tandety. Moralnej, etycznej, personalnej, gospodarczej i życiowej. Tego musimy żądać. Jesteśmy za dobrzy, żeby dalej to tolerować. Chcemy i możemy więcej!
Tadeusz Jacewicz