Przegraliśmy mecz, który miał (i zresztą musiał) być wygrany. Zespoły Polski i Mołdawii dzieli przepaść prawie 150 pozycji w rankingu FIFA. My na 23. miejscu, oni na 171. Jednak nasz zespół, w którym gra jedna gwiazda światowa i kilka europejskich, poległ w żałosny sposób. Grając bezmyślnie do tyłu.

Proszę kiedyś uzbroić się w kartkę papieru i liczyć podczas transmisji gry naszej reprezentacji podania wstecz. Jesteśmy mistrzami świata w tej kategorii. Typowy obrazek. „Białoczerwony” dostał piłkę na połowie przeciwnika. Stoi, rozgląda się niespiesznie wokół, widzi same trudności, dobrze ustawionych obrońców. Na wszelki wypadek nie ryzykuje, podaje do tyłu. Kolega odbiera piłkę stojąc, też się rozgląda niemrawo. Widzi nadbiegającego przeciwnika, więc przekazuje piłkę bramkarzowi. Ten wybija ją do przodu, a tam „białoczerwony” albo jej nie złapie i nas zaatakują, albo złapie i ryzykuje bieg do przodu. Lub też, chętniej, poda ją do tyłu.

W opinii bardzo emocjonalnych, ale mało profesjonalnych komentatorów piłkarskich jest to „porządkowanie gry” bądź „pozycyjne przygotowanie ataku”. Całe to plątanie się po boisku owiane jest mgiełką wyższej taktyki. Być może gawiedź, która widzi, jak Anglicy, Hiszpanie, Niemcy czy nawet Mołdawianie rwą do przodu, nie do końca to pojmuje, ale nasi fachowcy z pewnością wiedzą, co robią. Choć rzadko im wychodzi.

Nie mogę uwolnić się od przekonania, że taka gra do tyłu jest naszą specjalnością narodową. Z pewnością opanował ją po mistrzowsku obecny rząd. Nieustannie przygotowuje pozycję ataku na piętrzące się problemy. Skutków nie widać, ale walczą nieustannie. Z wielkim nakładem sił i jeszcze większym hałasem państwowej propagandy. Prowadzą nas od honorowych porażek do przyjmowanych z godnością klęsk. Silnie sygnalizują, że „Polacy, nic się nie stało”.

Style gry reprezentacji piłkarskiej i reprezentacji rządowej są bardzo podobne. Wysokie stawki, wielkie nadzieje, bojowe hasła i, po porażce, poszukiwanie winy nie u siebie, a u innych. Futbol i polityka mają wiele wspólnego. Obie sfery budzą silne emocje milionów ludzi. Generują ogromne pieniądze dla uczestników gry. Dają sławę i popularność. Gwarantują fajne życie tym na górze.

Jedna zasadnicza różnica dzieli obie te drużyny. W futbolowej grają zawodowcy, wszyscy praktycznie są zatrudnieni za granicą. Zarabiają po kilka milionów euro rocznie, jedna supergwiazda kasuje nawet kilkadziesiąt milionów. Tam wszystko jest naprawdę, oni też. Nie wiem, dlaczego zapominają, czego się nauczyli, kiedy są razem. Tam potrafią, a tutaj nie.

Z rządem natomiast jest prostsza sprawa, bo on nigdzie nie potrafi. Ani tu, ani tam. Życie spędziłem na przyglądaniu się różnym ważnym wydarzeniom międzynarodowym. Widziałem i naszych bęcwałowatych ministrów, i polityków, którzy budzili w świecie długotrwałe owacje na stojąco. Takiej nędzy profesjonalnej w najwyższych sferach jak teraz jeszcze nigdy nie dostrzegłem. Przykład pierwszy z brzegu. W listopadzie 2021 dyrektor wywiadu narodowego USA Avril Haines spotkała się z premierem, ministrem spraw wewnętrznych oraz ministrem od prezydenta i zawiadomiła ich, że będzie atak Rosji na Ukrainę. To było w połowie listopada, atak nastąpił 24 lutego następnego roku. Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek kiwnął palcem w tej sprawie. Informacja przeleciała przez mózgi naszych przywódców, nie zawadzając o szare komórki. Byli tak zajęci codziennym gadaniem do mikrofonów i przed kamerami, że nie mieli czasu zająć się takimi szczegółami. Atak nastąpił, Polacy otworzyli swoje serca, domy i portfele. Przyjęli setki tysięcy biednych, przerażonych uciekinierów, głownie kobiety, dzieci i osoby starsze. Rząd niemrawo włączył się do działań po trzech tygodniach, do dzisiaj nie błyszczy pomysłową aktywnością. I za wszystko oczywiście płacimy sami.

Nie trzeba mieć umysłu Henry Kissingera, przebiegłości chińskich dyplomatów i skuteczności izraelskich, żeby wyobrazić sobie inny scenariusz. Natychmiast po otrzymaniu tej informacji premier ze swoimi bardzo licznymi doradcami tworzy grupę specjalnych wysłanników do głównych stolic świata. Zawodowców, którzy swobodnie czują się wszędzie, mają doświadczenie międzynarodowe. Nie swoich, tylko najlepszych. Otrzymują tytuły ambasadorskie, mają misję specjalną: gromadzenie maksymalnych środków finansowych i rzeczowych dla przyjęcia gigantycznej fali uchodźców z Ukrainy. Relacje byłyby pozytywne, bo świat lubi, jak w sposób mądry i dobrze zorganizowany uwalnia się go od kłopotów. Zanim nastąpiłby atak, siedzielibyśmy na potężnych pieniądzach i niezbędnych środkach najpilniejszej pomocy dla uchodźców, żywności, ubraniach, lekarstwach. Przygotowalibyśmy setki tysięcy miejsc do ich przyjęcia, bo mieliśmy na to ponad trzy miesiące. Prywatna pomoc ludziom dotkniętym katastrofą wojenną byłaby szlachetnym zwieńczeniem demonstracji mądrości i sprawności  podziwianej przez świat.

Społeczeństwo wypadło wspaniale, rząd żałośnie. To było bezradne podanie do tyłu. Z każdym dniem ich przybywa. Teraz rządzący nie zrozumieli dokumentów Unii i zażarcie walczą z „przydziałem” imigrantów. Zamiast, jak Czesi, zamknąć sprawę przyjęcia Ukraińców. Do wymienienia pełnej listy takich knotów nie wystarczyłoby połowy tego wydania magazynu. Nie potrafimy i nie chcemy się nauczyć. Czeka nas więc coraz więcej porażek. Znacznie gorszych od tej z Mołdawią.

Tadeusz Jacewicz