W czasach odległych, które pamiętają tylko starsi ludzie, spotkałem na jakimś przyjęciu w Londynie miłego pana. Mówił po angielsku z wyraźnie polskim akcentem, więc zaryzykowałem przejście na język rodzimy. Bardzo się ucieszył i opowiedział swój życiorys. Przyjechał do Londynu jako student, doskonale się ożenił i dzięki teściom zrobił świetną karierę w biznesie. Został szefem wielkiej sieci sklepów.
Chyba tęsknił do rozmowy po polsku, bo ciągle zapraszał na lunche i kolacje, także w miejscach bardzo odległych od Londynu. Kiedyś zapytał, jaki mam handicap. Nie miałem wtedy pojęcia o golfie, więc z niejakim oburzeniem zapewniłem, że nie cierpię na żadne ułomności. Kiedy w końcu wyjaśniliśmy sprawę, mój nowy przyjaciel osłupiał: „Jak to, nie grasz w golfa. Dziennikarz z wysoką funkcją społeczną nie gra w golfa. To jak ty żyjesz?”.
Zawstydzony kupiłem w sklepie ze starzyzną torbę z kijami i spróbowałem. Byłem bardzo sprawny fizycznie, nieźle grałem w tenisa, biegałem, robiłem pompki itp., ale golf nauczył mnie pokory. Siła i muskuły niewiele tam znaczą. Ważna jest koncentracja, płynność zamachu, ogólna koordynacja ruchów, właściwe odczytanie pogody. Elegancki sport, wymagający myślenia i wymuszający bezwzględne przestrzeganie przepisów oraz zwyczajów.
Ten mechanizm działa bezszmerowo. Na polu golfowym nigdy nie toczą się spory takie jak w tenisie (piłka „in” lub „out”), futbolu (kto kogo kopnął i z jakim skutkiem), a nawet w siatkówce. Instaluje się kamery, żeby uspokoić wymachujących rękami trenerów i robiących dramatyczne miny zawodników. Golf został wymyślony przez pasterzy owiec, ale stał się zajęciem dżentelmenów. Jego reguły są precyzyjnie spisane w potężnej księdze i z żelazną konsekwencją stosowane. Ktoś, kto próbuje nawet tylko lekko je naginać, wypada z gry i często ponosi bolesne skutki w życiu zawodowym. Na polu golfowym nie chodzi o pokonanie przeciwnika, bo takiego nie ma. Wszyscy grający są partnerami. Każdy walczy, ale ze sobą, stara się unikać własnych błędów, które nie są przez nikogo wymuszane. Wygrywa ten, kto robi to najlepiej.
Są oczywiście różne poziomy doskonałości technicznej i golfowego doświadczenia. Ci mniej doskonali nie stoją jednak na przegranej pozycji. Działa właśnie system handicapów, czyli korekty wyniku dzięki ocenie poziomu biegłości technicznej gracza. Zawodowcy na polu 18-dołkowym nie mają żadnych ulg. Ich norma to 72 uderzenia. Wszystko poniżej tego to miara sukcesu, każde uderzenie powyżej normy jest sygnałem porażki. Słabsi mają „taryfę ulgową” właśnie w postaci tych szlachetnych zasad. Moim najlepszym wskaźnikiem (przyznają go władze klubu) było 16. Oznaczało to, że jeśli doskonały gracz „przejdzie” pole przy 72 uderzeniach, a ja odnotuję 88 – to mamy remis. Jeśli udałoby mi się zaliczyć tylko 87 uderzeń, wówczas wygrywam z zawodowcem mimo jego wyniku 72. Takiej elegancji zasad nie ma w żadnym sporcie.
Rozwój golfa na świecie jest imponujący. I nie wynika to z szybko rosnących liczb miliarderów i milionerów. Wbrew obiegowym opiniom i utrwalonym (niesłusznym) poglądom, nie jest to sport dla bogatych. Narty, tenis nawet częste wizyty w klubie fitnessu kosztują więcej. Mimo jednak tego, że Polska stała się krajem zamożnym, zbliżającym do europejskiej czołówki, golf u nas praktycznie nie istnieje. W pięciomilionowej Finlandii gra ponad 150 tysięcy ludzi. Siedmiokrotnie większa Polska ma golfistów dwadzieścia razy mniej. W USA gra 49 milionów, czyli co siódmy Amerykanin wymachuje kijami. U nas ta proporcja wygląda marnie. Jeden grający na 5300 rodaków.
W USA sport ten spopularyzował legendarny zwycięzca w drugiej wojnie światowej, gen. Dwight Eisenhower. Kiedy został prezydentem, kazał zrobić w ogrodzie Białego Domu „putting green”, na którym regularnie trenował. W USA gra każdy prezydent, Donald Trump jest też właścicielem lub zarządza 20 polami w kilku krajach. Golf kojarzy się ze sprawnym państwem, rozwiniętą cywilizacją, wysokim poziomem gospodarki. W takich krajach grają wszyscy, którzy coś znaczą, od głowy państwa i premiera, tuzów biznesu i gwiazd począwszy. U nas nie znam nikogo z rządu, który bywałby na polu z 18 dołkami. Lenią się, wstydzą czy w ogóle o tym nie myślą?
Mam nadzieję, że nowy prezydent, który co prawda uprawiał sporty od golfa odległe, szybko nauczy się grać. Może nawet zagra z Trumpem, co umocni naszą ogromną przyjaźń. Można stworzyć fundusz nauki golfa dla premiera, ministrów, różnych wysokiej rangi oficjeli. Jak też młodych ludzi, którzy wkrótce dojdą do wysokich stanowisk. Niewielka inwestycja, ale bardzo opłacalna. Doskonale wpłynie na wszystko. Od zdrowia po umocnienie prawa i rozwój cywilizacji.
Finowie mają marny klimat, latem pożerają ich komary i meszki, zimą jest piekielny mróz. Kiedy te 150 tysięcy ludzi gra tam w golfa? My mamy superpogodę prawie zawsze. Wystarczy trochę wysiłku, a wyprzedzimy Finów. Wtedy powiemy sobie z satysfakcją „golf nasz powszedni” i dołączymy do światowych potęg. Tam jest nasze miejsce, nie tylko zresztą w golfie.
Tadeusz Jacewicz



