Atak koronawirusa przyniósł sporo zmian w naszym życiu. Niektóre zresztą całkiem niespodziewane. Jeszcze niedawno koncepcja pracy zdalnej była uważana za absurdalny wymysł fantastów. Dzisiaj jest rzeczywistością, która coraz częściej zyskała wymiar międzynarodowy. Widać to szczególnie wyraziście na południu Hiszpanii. Pojawia się tu coraz więcej biznesmenów lub specjalistów z Europy Północnej, którzy organizują swój drugi dom na wybrzeżu Morza Śródziemnego.

Oczywiście nie dojeżdżają do pracy we Frankfurcie, Rotterdamie czy Kopenhadze, ale dzielą czas między fizycznym pobytem w swoim niedawnym biurze czy firmie i mieszkaniem na stałe w regionie Marbelli, Malagi lub Alicante. Na naszych oczach powstaje nowy międzynarodowy model pracy zdalnej. Łatwo można zrozumieć argumenty i zachęty, które do tego skłaniają.

Z całą pewnością ktoś, kto musi być w swoim gabinecie codziennie, bo tam spotyka się z klientami czy partnerami, podpisuje dokumenty i wydaje polecenia, z pewnym trudem wyobraża sobie przeniesienie się 2 tysięce km na południe. Są jednak tacy, którzy idą z duchem czasu.  Przy dzisiejszych połączeniach lotniczych można być po kilku godzinach w dowolnym punkcie Europy. Kiedy znikną ograniczenia, tych połączeń będzie więcej i będą wygodniejsze. Koszty podróży są niewysokie, zresztą przy odpowiednim poziomie dochodów nigdy nie miały większego znaczenia. W razie konieczności  można w każdej chwili dotrzeć na miejsce spotkania i tego samego lub następnego dnia wrócić do wspaniałego klimatu, niezwykłych widoków i radosnego życia na południu Hiszpanii.

Cieszy mnie bardzo, że także Polacy postanowili wyciągnąć wnioski ze zmian, jakie przyniosła pandemia i tutaj urządzają sobie życie. Otoczenie jest niezwykle przyjazne wobec cudzoziemców, którzy zresztą szybko stają się częścią miejscowej ludności. Są świetnie traktowani przez hiszpańskich sąsiadów i przez władze. Pobyty wykwalifikowanych i bardzo zamożnych ludzi słusznie uważają za korzystne dla narodowych interesów. Tutaj, na południu Hiszpanii, można obserwować bardzo przyjazną, uśmiechniętą formułę integracji europejskiej. Nie dotyczy ona multinarodowych biznesów wielkich instytucji czy urzędów, tylko ludzi, którzy chcą żyć w najlepszych z możliwych warunkach. I stać ich na to.

Pomijając niezwykle przyjazną i zrelaksowaną atmosferę życia, trzeba podkreślić świetną organizację wszelkich usług i praktyk urzędowych. Zagraniczni właściciele willi i apartamentów z paszportami Unii Europejskiej traktowani są jak Hiszpanie, mają takie same prawa i są uprawnieni do wszelkich świadczeń państwowych i społecznych. Warto dodać, że opieka zdrowotna jest tutaj na bardzo wysokim poziomie. Sama tego doświadczyłam i często słyszę od rodaków, którzy korzystali z porady lekarza bądź byli w szpitalu, na jak doskonałym poziomie jest tutaj pomoc dla potrzebujących.

To samo można powiedzieć o szkołach. Wiele z nich ma charakter międzynarodowy i chlubi się wysokim poziomem standardów nauczania i wychowania. Uczniowie nabierają potrzebnych nawyków i umiejętności życia w warunkach międzynarodowych. To bardzo punktuje później, bo mogą najpierw studiować , później pracować wszędzie. I wszędzie czują się jak u siebie w domu.

Mocno różniąca się od polskiej jest praktyka traktowania interesantów przez urzędy państwowe i samorządowe. Tutejsze procedury bywają zawiłe, ale regułą jest mówienie przez urzędników „tak”, zamiast niemal automatycznego piętrzenia wymogów i łatwego podejmowania decyzji negatywnej, co jest normą w Polsce.

Odebrałam telefon od znajomych z Polski, którzy wyrzucali mi, że namówiłam ich na dłuższą wizytę na południu Hiszpanii. Byłam zaskoczona kwaśnymi opiniami, bo wydawali się zachwyceni. A oni w końcu roześmiali się do słuchawki i powiedzieli: „Mamy pretensję, ponieważ powstał dylemat. Nie czy przenieść się do Hiszpanii, tylko kiedy”.

Odnoszę wrażenie, że coraz więcej Polaków z sukcesami życiowymi (i finansowymi) będzie stawać przed taką decyzją.

Kasia Ford