Nie sadzę, żeby Brytyjczycy wzorowali się na naszych wyborach, ale hasło mieli identyczne. W polskiej kampanii powszechnie używano terminów „dość” i „mamy dość”, odnoszących się do rządu PiS. Tam na każdym kroku mówiono „enough” i „we’ve had enough”, co po angielsku znaczy to samo. Podobny był stan zmęczenia i irytacji rządami, które żyły własnym życiem. Dla siebie, nie dla społeczeństwa, któremu miały służyć. Najpierw Polacy, później Brytyjczycy podziękowali swoim długotrwałym wybrańcom. PiS przegrał na punkty po ośmiu latach władzy, Partia Konserwatywna została znokautowana po czternastu. Bardzo optymistyczne to sygnały. Mimo bełkotu informacyjnego, masowego używania kłamstwa i wyparowania etyki z polityki demokracja potrafi się skutecznie bronić. Długo to trwa, ale kiedyś przychodzi dzień rozliczeń. Gratuluję Brytyjczykom, w końcu się obudzili.
A był to długi i męczący sen. Mam wielki sentyment do Zjednoczonego Królestwa. Na Wyspach spędziłem swój pierwszy dłuższy pobyt za granicą, wieki temu. Wychowany na legendzie Dywizjonu 303, Samodzielnej Brygady Spadochronowej gen. Sosabowskiego i dywizji pancernej gen. Maczka tam uczyłem się angielskiego i angielskości. Podziwiałem relikty dawnej potęgi, sprawność urzędów, elegancję życia publicznego, maniery ludzi. Twarde reguły, które odróżniały dżentelmenów od prostaków. To był kraj, który szanowałem i podziwiałem.
Dzisiaj mu współczuję. Nie dlatego że upływ czasu skasował resztki materialnych śladów imperialnej potęgi. Wszystkie inne potęgi kolonialne znalazły się w podobnej sytuacji. Różnie im idzie. Francja wciąż jest bogata, Holandia i Belgia też, Portugalia zbiedniała. W żadnym jednak z tych państw nie ma takiego poczucia rozpadu wszystkiego i nastroju beznadziejności, jakie nęka Brytyjczyków. Podobne nastroje wyniosły do władzy Margaret Thatcher 45 lat temu. Wtedy jednak panowało przekonanie, że Anglia idzie w złym kierunku. Teraz już Brytyjczycy mieli pewność, że kraj dotarł do krawędzi przepaści.
Wszystko tam trzeba naprawić. Gospodarka rozwija się 6-krotnie wolniej od polskiej, a nasza ledwo człapie. Ceny sięgnęły absurdalnych wyżyn, wyceny mieszkań w Londynie dawno je przekroczyły. Kupują je milionerzy lub obcokrajowcy, miejscowi gnieżdżą się z rodzicami lub w wynajętych klitkach. Koleje, według których niedawno można było regulować zegarki, stały się pośmiewiskiem. Drogie, brudne, spóźniające się bądź odwołujące połączenia. Tragiczna jest opieka lekarska. W państwowej służbie zdrowia rosną wielomiesięczne kolejki do zabiegu chorych na nowotwory. Już nie obowiązuje zasada „my word is my bond” (moje słowo jest moim zobowiązaniem). Banki i firmy ubezpieczeniowe w najlepszym razie są obojętne na potrzeby klientów, w najgorszym – oszukują. Skandale finansowe i szwindle, ułatwione przez nowoczesną technikę, codziennie są opisywane w gazetach. Przeciążona, niedofinansowana i zdemoralizowana policja jest bezradna. Biurokracja, niegdyś legendarnie sprawna, utrudnia i obrzydza życie. Moralność władzy sięgnęła bruku. Przed ostatnimi wyborami minister obstawiał u bukmachera ich termin. On już wiedział, postanowił więc zarobić.
Brexit, wymysł prowokacyjnego krzykacza Nigela Farage, poparty przez bezmyślnego premiera Dawida Camerona, przyniósł nieszczęście. Wielka Brytania utraciła dostęp do gigantycznego rynku Unii Europejskiej. Miała za to powstać z kolan. Teraz leży na plecach. Anglicy jeżdżą na kontynent po tanie zakupy (zwracają im VAT jako przybyszom spoza UE). Londyńskie centrum finansowe City kurczy się, wielkie firmy i banki przenoszą interesy gdzie indziej.
To wszystko pozostawia po sobie Partia Konserwatywna. Wydała Benjamina Disraeliego, Winstona Churchilla i Margaret Thatcher. Jak też serię premierów w ostatnich latach, budzących litość i pogardę. Takich, jak kłamca i krętacz o lepkich palcach Boris Johnson, przy którym nasi znani politycy o podobnych cechach to przedszkolaki. Jak Liz Truss, która wypchnęła Johnsona z urzędu, żeby sama wylecieć po 49 dniach urzędowania. Byli mieszaniną tragedii i farsy.
Żal mi Brytyjczyków. Spędziłem tam wiele bardzo interesujących lat, mam wielu znajomych i sporo przyjaciół. Jest to jednak przestroga i bolesna lekcja. I dla mnie sporo satysfakcji. Nie tak dawno nacjonaliści i populiści alarmowali tam, że zalew Polaków przyjeżdżających do pracy pozbawi jej Brytyjczyków. Jakiś incydent z upieczeniem przez Polaków łabędzia i przypadki upijania się przedstawiano jako zagrożenie cywilizacyjne. Tak zaczął się brexit. Dzisiaj masowo przypływają pontony z afrykańskimi imigrantami. Część Polaków wyjechała. Resztę miejscowi błagają, żeby zostali, bo świetnie pracują i są wzorowymi obywatelami. Ukraińcy określają taką sytuację dosadnym powiedzeniem.
Musimy bacznie obserwować doświadczenia Brytyjczyków, bo są podobne do naszych. I u nich, i u nas ogromne szkody wyrządzili populistyczni politycy. Mierni ludzie, którym pozwala się uprawiać pokrętną politykę, przynoszą nieszczęście i cierpienie. Musimy ich bezwzględnie selekcjonować. Wybierać autentycznie dobrych, usuwać z obiegu durniów i miernoty. Dokonywać nieustannych ocen i selekcji. Tego wymaga patriotyzm i nasz własny interes. W Wielkiej Brytanii o tym zapomnieli i długo będą za to płacić.
Tadeusz Jacewicz