Krótki był nasz pobyt na Euro 2024. Zakwalifikowaliśmy się jako ostatni, odpadliśmy jako pierwsi. Najjaśniejszym punktem stał się Michał Probierz. W stroju, który zbliżony był do „dress code: business formal” (składa się z garnituru, kamizelki, koszuli ze stonowanym krawatem, butów skórzanych i ciemnych skarpetek), wyglądał bardzo korzystnie na tle kolegów po fachu. Nawet BBC zwróciło uwagę na elegancję polskiego selekcjonera. Obiektywnie więc „zrobiliśmy wrażenie”, co w dzisiejszych czasach nawały obrazków migających w telefonach i bełkotu informacyjnego nie jest łatwo osiągnąć. Trzeba obiektywnie odnotować, pewne sukcesy są.
Innych brak, więc mam sporo pytań. Lubię piłkę, po kilkunastu latach oglądania „Match of the Day” w brytyjskiej tv pokazującej fragmenty najciekawszych meczów weekendu popadłem w nałóg. Proszę o odpowiedź futbolowych fachowców na kilka pytań. Z pewnością są naiwne, nawet głupie, ale z głębi zranionego serca płynące.
Najpierw sprawa ogólna. Dlaczego futbol zamienia się szybko w rzeźnię na murawie? Trzeszczą kości, krew tryska, próba odebrania piłki przeciwnikowi przypomina walkę MMA. Przy każdym wyskoku ktoś kogoś wali (przypadkowo oczywiście) łokciem czy pięścią w twarz. Kopnięcia w nogę są przy każdym kontakcie. Trzymanie oburącz przeciwnika za koszulkę i obalanie go na trawę – też. Czy zmieniły się przepisy, czy też sędziowie dostali polecenie przymykania oka na brutalne chamstwo (nazwane „aktywną grą”), bo publiczność to lubi. Dziwię się, że nie ma jeszcze spraw karnych lub cywilnych po meczu, kiedy ktoś został uszkodzony, niekiedy trwale. I nie może już grać ani sowicie zarabiać.
Najbardziej nęka mnie jednak pytanie dotyczące naszych orłów. Grają na ogół w dobrych lub doskonałych klubach zagranicznych. Tam nie płacą im milionów euro za to, co pokazują w reprezentacji. Gdzie indziej potrafią, a tutaj nogi im się plączą.
Teraz mecze są skomputeryzowane, wszystko jest policzone i zapisane. Niech więc ktoś usiądzie i wyciągnie z komputera opis tego, co ja widzę przekrwionym okiem. Nasi chłopcy kochają podawać do tyłu, nawet z połowy przeciwnika. Do przodu wybijają tak, że trafiają przede wszystkim do przeciwników. Nikt nie potrafi przejść 2÷3 oponentów z piłką przy nodze, tracą ją na ogół przy pierwszym kontakcie. Ile razy jest nam odbierana, bo „nasz” stoi, czekając, aż podanie do niego dotrze, a „ich” podbiega i piłkę przechwytuje? Dlaczego większość wybić bramkarza trafia do przeciwnika, niekiedy jest aut. Polacy nie nadstawiają głowy na piłki bite mocno z wolnego, inni to robią. Wyraźnie mają głowy twardsze albo inaczej poukładane.
Orły zwalniają, dobiegając do pola karnego, rozglądają się niespiesznie na boki. Niekiedy stoją, żeby mieć lepszy ogląd. Potem podają sobie wielokrotnie, tracąc często piłkę. Przeciwnicy w takiej sytuacji przyspieszają, co dezorganizuje obronę i ułatwia tworzenie sytuacji strzeleckich.
Uderzyła mnie teoria, którą przypadkowo usłyszałem. Chłopcy grają w reprezentacji za jakieś grosze, ale liczyć potrafią. U siebie zarabiają po kilka milionów euro rocznie. Myślą więc raczej o oszczędzaniu nóg niż narażaniu ich na szwank w twardej walce.
Brutalnie to zabrzmiało. Odrzucam taki punkt widzenia, ale… Pamiętamy żałosną aferę z premią na ostatnim mundialu. Premier Morawiecki obiecał reprezentacji 30 mln złotych premii za wyjście z grupy. Nasi z grupy wyszli, premii nie dostali, niemiły zapach snuł się miesiącami. Lewandowski potem zapewniał, że od początku z kolegami wiedział, że „sprawa jest niepoważna i nierealna”. Swoją drogą, dobrze by wiedzieć, jakie finanse wiążą się z grą w reprezentacji. Czy w ogóle są jakieś „bodźce materialnego zainteresowania”?
Osobiście wolałbym jednak inny mechanizm, funkcjonujący światowo. Wybitna, błyskotliwa gra w reprezentacji na mistrzostwach, oglądana przez świat, jest castingiem. Przepustką do przyszłych wielkich kontraktów, popularności i gwiazdorstwa. Jednak tylko w przypadku, jeśli będziemy dochodzić do najwyższego miejsca na podium czy niewiele niżej. Naprawdę warto mądrze się o to postarać. Wielkie pieniądze przez lata dla orłów grających za granicą, ogromna satysfakcja dla nas. Wtedy zamienimy osowiałe pokrzykiwanie „Polacy nic się nie stało” na radosne „We are the champions”.
Wszystko układa się logicznie. Stan zarządzania polskim futbolem, od siermiężnego PZPN-u po eksperymenty z selekcjonerem reprezentacji, jest marny. Tandeta, bez wizji i pojęcia, zapiekłe animozje i żałosne eksperymenty. Brak nam genu wielkości. Trzeba go gdzieś znaleźć i pilnie przeszczepić. My chcemy być Champions. I na to zasługujemy.
Tadeusz Jacewicz